wtorek, 23 czerwca 2015

Lemoniada z kwiatów czarnego bzu

Miałam dzisiaj zbierać kwiaty lipy, ale ciągle pada i jak wiadomo w taki dzień nic się nie zbiera. No więc przygotowałam dla Was przepis na lemoniadę z syropu z kwiatów czarnego bzu. Najpierw jednak szybki przepis na syrop:

- 40 baldachimów kwiatów czarnego bzu
- ok 2 litrów wody
- 2 kg cukru ( ja daję znacznie mniej)
- sok z 5 cytryn

Kwiaty czarnego bzu mają wiele właściwości pro zdrowotnych , o których tutaj się rozpisywać nie będę, bo wujek google wyświetli Wam wszystko co trzeba.

Całe baldachimy obcinamy nożyczkami i zostawiamy na chwilę, żeby dać czas robaczkom na ucieczkę. Uwaga na mszyce! Takie baldachimy należy od razu wyrzucić a najlepiej ich wcale nie zrywać. 
Bierzemy później w dłoń nożyczki i obcinamy same kwiaty, tak aby najmniej było zielonych łodyżek.
Zalewacie kwiaty wrzącą wodą i trzymacie przez całą noc w zimnym miejscu. Na drugi dzień wszystko przecedzacie, kwiaty możecie wycisnąć, dodajecie sok z cytryn i cukier i tylko krótko zagotowujecie. Tylko tyle, żeby się rozpuścił cukier. W praktyce oznacza to, że wystarczy doprowadzić do wrzenia.
 Przelewacie do słoiczków i odwracacie do góry dnem. Ja jeszcze przykrywam słoiczki garnkiem i trzymam ich tam jakieś 20 minut J Nie pasteryzuję ich już tylko sprawdzam czy pokrywki  „nie odbijają”J Musicie również pamiętać, że jak dacie mniej cukru, to taki syrop krócej będzie można przechować.




Jak już mamy syrop, to możemy zrobić lemoniadę. Nie mylić z oranżadą, bo taką też można z kwiatów czarnego bzu robić, ale trochę inaczej.

Lemoniada z syropu z kwiatów czarnego bzu


To już żadna filozofia. Dodajesz do dzbanka syrop, dodajesz wodę, kilka plasterków cytryny i już, chociaż moje dzieci wolą z pomarańczami J Ja jeszcze do zwykłej wody dodaję wodę gazowaną, bo moje dzieci lubią jak trochę lemoniada „szczypie”J  Smacznego i na zdrowie J





Zdjęcia wykonane tabletem w domu w pochmurny dzień. W takich warunkach i takim sprzętem nie wyczaruję niczego lepszego:) Ciągle szukam karty do aparatu. Gdzieś w tym moim taborze musi być:)


Koprówka












czwartek, 11 czerwca 2015

Industriada czyli letnie koncerty czas zacząć!






Zbliża się Industiada i koncert Brodki, na który z  niecierpliwością czekam. Pomyślałam sobie, że zamieszczę mój artykuł, który napisałam dla Creative Magazine (brrrr  wybaczcie, ale się otrzepię) "Koncertowe must have". Nic nie stracił na aktualności a zestawy, które tam utworzyłam, spokojnie możecie i teraz na koncert założyć. Łapcie garść cennych informacji jak ubrać się na koncert, aby było stylowo, ale i bezpiecznie.


Lato to czas muzycznych festiwali, koncertów w plenerze. Jak się ubrać aby było wygodnie a jednocześnie stylowo. Czy wtopić się w tłum czy wręcz przeciwnie, postawić na oryginalność?
Styl, według którego powinniśmy się ubrać, zależy od rodzaju koncertu (koncert pod zadaszeniem czy w plenerze), gatunku muzyki i miejscu, gdzie zamierzamy koncert przeżyć.

Buty 
Zrezygnujmy z sandałków i lekkich balerin, no chyba, że chcemy mieć zmiażdżone palce u stóp. W plenerze też się nie sprawdzają. Workery, glany, martensy, botki, trampki, to są odpowiednie buty. Jeśli chcesz być pod sama sceną albo w tzw. młynku, byty muszą być bardziej zabudowane. Jeśli zamierzasz bujać się gdzieś z boku a trwa właśnie lato, możesz ubrać trampki. Kalosze, które są bardzo praktyczne, wbrew pozorom na koncert się nie nadają. Chyba, że przyszliśmy na koncert z braku lepszego zajęcia i zamierzamy pić piwo i stać jak słup soli.

Torebka 
Jeśli torebka, to tylko na pasku albo plecak. Trzymanie i pilnowanie torebusi przez cały support i koncert, to istny koszmar! Nie bierz portfela! Pieniądze i telefon trzymaj w kieszeni spodni (nie tylnej!) i zapnij agrafkami.

Biżuteria
Biżuteria nie jest wskazana. Wiszące kolczyki załóż tylko wtedy kiedy zamierzasz pozbyć się płatka ucha. Wisiory i pierścionki też się nie sprawdzają. Możesz pokaleczyć siebie i innych. Dopuszczalne są bransoletki; rzemyki, sznurki. Możesz zaopatrzyć się w znaczki zespołu, które przypniesz do torby, kurtki czy kapelusza.

Aparat 
Nie bierz, chyba ze idziesz na strefę vip. Koncert polega na przeżywaniu tu i teraz a nie na cykaniu kiepskich jakości zdjęć. Pamiętaj, że na koncertach są ograniczenia i nie można wnosić aparatu o większej matrycy niż 7 mega pikseli). Zdjęcia z imprezy znajdziesz w sieci.

Włosy
Upnij. Najlepiej w węzeł, żeby ludzie stojący za tobą nie musieli ich jeść. Postaw na makijaż a’la Brigitte Bardot, która była zwolenniczką błyszczących warg i oczu obramowanych czernią.

Ubiór 
To, jak się ubierzesz, zależy w głównej mierze, gdzie zamierzasz koncert spędzić i czy koncert jest plenerowy czy pod zadaszeniem. Przede wszystkim powinien być wygodny. Jeansy, rurki, krótkie spodenki, to wszystko się bardzo dobrze sprawdza o ile nie jest zbyt wąskie. Ubranie nie może krępować ci ruchów.

Ubierz się odpowiednio do pogodny. Nie licz , że rozgrzeje cię muzyka. Drżąc jak osika przez większą część wieczoru, nie mam mowy o dobrej zabawie. Strój na cebulkę jest najbardziej odpowiedni.

Jeśli jesteś zwolenniczką bardziej kobiecego look’u, nie bój się założyć sukienki. Do tego jeansowa kurtka albo ramoneska. Spódnice maxi sprawdzają się tylko w strefie Vip tak jak wysokie obcasy.

Pamiętaj, że masz się dobrze bawić. Jeśli idziesz na koncert muzyki, której na co dzień nie słuchasz (ktoś cię zaprosił), nie przebieraj się na siłę za kogoś kim nie jesteś. Nie ma nic gorszego niż dziewczyna boho z pieszczochą na ręce. Nie sil się wtedy na oryginalność. Glany w róże zostaw w domu. Raczej staraj się wtopić w tłum.


Letnie festiwale na plaży rządzą się własnymi prawami i tam możesz szaleć do woli. Mieszaj kolory i style. Im więcej barw tym więcej żywiołu. Kapelusze, chusty mile widziane. Tylko tam buty nie są ci wcale potrzebne. Tak samo jak parasolka czy peleryna. Nie ma nic bardziej przyjemniejszego niż taniec w deszczu na mokrym piasku. I pamiętaj! Najważniejszą rzeczą, którą musisz zabrać na koncert jest dobry humor.




















                                                Strefa Vip:)


Koprówka

wtorek, 9 czerwca 2015

Śmierć przychodzi na paluszkach

Od wczoraj przyglądam się internetowemu linczowi na plażowiczach, którzy nie udzielili pomocy topiącemu się chłopakowi. Nie wiem jak się topi ktoś kto umie pływać. Być może topi się tak jak na amerykańskich filmach; chlapiąc wodą i głośno krzycząc; help, help! Wiem natomiast jak topi się ktoś, kto pływać nie umie. Do niego śmierć skrada się na paluszkach.

Mój syn miał wtedy zaledwie 7 lat. Kolejna lekcja na basenie. Jeszcze nie umie pływać. Wszystkie dzieci pływają na desce. Na basenie dwóch ratowników, jeden nauczyciel i 25 dzieciaków. Ja stoję za oszklonymi drzwiami. Rodzicom nie wolno wchodzić na basen. Stoję sama, bo ja z tych matek kwok czy helikopterów, co to nie pozwalają dziecku dorosnąć. Syn ma astmę, jest nieśmiały, trochę wycofany. Wtedy, bo dziś to zupełnie inne dziecko. Stoję i nagle widzę, że mój syn podnosi rękę i znika pod wodą. Deska nieśmiało odpłyneła, do liny daleko. I znowu podnosi rękę jakby się wyrywał do odpowiedzi i znów pod wodę. Nagle rozumiem, że coś jest nie tak. Ze mój syn w tym tłumie ludzi, bezgłośnie się topi! Podbiegam do trenera, krzyczę;” Michał się topi!”. Trener zdezorientowany podaje mu kij w momencie kiedy mój syn, trzeci raz (prawdopodobnie ostatni) wynurza się z wody. Wszystko dobrze się kończy. Syn kaszle, przez kilka dni ma zaostrzenie astmy, ale żyje. Trener w szoku, ja też. Po kilku dniach pytam;

- Synku dlaczego nie krzyczałeś pomocy?
- nie wiem.

Ja wiem. Kilka lat później jesteśmy nad polskim morzem. Z całej naszej czwórki tylko ja nie umiem pływać  jednak wchodzę do wody, bo dzieci proszą. Wody jest do szyi, nie więcej. Mąż na żółtym materacu, opala się. Ja na dmuchanym fotelu, dzieci baraszkują w wodzie. Nagle coś mnie gryzie w kostkę, nachylam się żeby to strącić i…wpadam głową w dół do wody. Nie potrafię złapać równowagi i dotknąć nogami dna. Wypływam i nie mogę krzyknąć, bo łapczywie łapię oddech ,po czym znowu ginę w odmętach morskiej toni. Sytuacja się powtarza. Wszystko dzieję się po cichutku. Nie chlapię zanadto, nie krzyczę. Mąż dalej się opala, dzieci się bawią i tylko córka zastanawia się co robię. Miała wtedy może z sześć lat. Mówi do męża;

-tatuś z mamą się coś chyba dzieję.

Mąż leniwie spogląda i …dalej nie rozumie! Wszak wody jest może po pas. Wynurzam się ostatni raz i wtedy mnie łapie:

-Co Ty robisz? Zdenerwowany raczej niż zatroskany.

Nic nie odpowiadam. Ja tylko kaszle. Serce wali mi jak młot. O własnych siłach dochodzę do brzegu. Brzegu, na którym jest pełno ludzi. Nikt nie zauważył, że coś się dzieje. Jedna, mała dziewczynka zrozumiała, że coś jest nie tak i to ona mnie uratowała.  

Czy wyniosłam z tej lekcji jakąś naukę? Owszem, że powiedzenie; „Możesz się utopić w łyżce wody” jest prawdziwe. Raczej nie wchodzę do wody, choć dla zodiakalnej ryby, to trochę trudne J Lubię wodę, lubię patrzeć na nią, lubię jej odgłos, lubię jak falę rozbijają się o skały. Mam do niej respekt i nigdy nie puszczam dzieci samych do wody, choć obydwoje są w  sekcji pływackiej „wodnik” .  Tylko, że ja zawsze byłam ostrożna. Nie wchodziłam dalej niż po pas, nie wchodziłam sama do wody, nie wypływałam sama na materacu a jednak byłabym się utopiła. W morzu pełnym turystów, tuż pod nosem męża i dzieci. 

To nie znieczulica zabiła tego młodego chłopaka. To jego nieroztropność i brawura. Jego koledzy zorientowali się dopiero po 50 minutach, że go nie ma. Czy wiedzieli, że nie umie pływać? A może był pod wpływem alkoholu? A może  tak jak ja, wszedł do wody dla ochłody i nie przewidział najgorszego. Fala, przejeżdżająca motorówka czy nieproszony owad na kostce, wszystko może sprawić, że stracisz w wodzie równowagę. Jeśli nie umiesz pływać lepiej nie wchodź do wody, a już na pewno nie sam. Jeśli zaś umiesz pływać, niech cię nie zgubi rutyna i zbyt wielka pewność siebie. A Ty internauto zanim wydasz wyrok, pomyśl. To nie boli.


Mój anioł stróż:)))


Koprówka

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Biszkopt z owocami czyli ciasto, które rewelacyjnie wygląda i obłędnie smakuje i to wszystko w 15 minut

Jak Wam minął weekend kochani? Mnie fantastycznie J Sandomierz to cudowne miasto i coraz więcej się w nim dzieje. 6 i 7 czerwca akurat odbywał się V Ogólnopolski Festiwal Nieskończonych Form Mleka, w skrócie: Czas dobrego sera. Nie zabrakło też tego co najlepiej z serem smakuje, a więc: konfitur, nalewek i win z sandomierskich winnic. Akurat tych ostatnich nie zakupiłam, bo 45 zł za 750 ml , wydało mi się lekką przesadą za polskiego „jabola” rocznik 2014 J Przepraszam, ale wolę włoskie czy francuskie czy nawet chilijskie, gdzie słońce grzeje mocniej i intensywniej niż na sandomierskim wzgórzu J

Nie o tym wszak chciałam pisać, choć dzisiejszy post z tych kulinarnych J Ano tak się składa, że ilekroć jestem w Sandomierzu, czegoś się uczę J Mam tam świetną piekarkę, która robi warsztaty kulinarne. Przynosisz własne produkty i pod jej okiem pieczesz to, co ci akurat zasmakowało. Ja wybieram ciasta pyszne, ale nieproblematyczne czyli takie, których się nie robi dłużej niż 30 minut J Dzisiaj jednak mam absolutny hit dla Was J Najłatwiejsze ciasto w 15 minut J Biszkoptowe z owocami! Lekkie, mało słodkie, raczej tanie J Zaczynamy!

Składniki:

-10 jajek
-szklanka cukru (ja daje ¾)
-1/2 szklanki oleju
-2 szklanki mąki pszennej
-0,5 szklanki mąki ziemniaczanej
- 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
-cukier puder do posypania
- owoce (najlepsze morale, truskawki)

Sposób przygotowania:

Oddzielamy biała od żółtek. Białka ubijamy na sztywną pianę, dodając ½ szklanki cukru do nich, aby zwiększyć ich puszystość. Później ucieramy żółtko z cukrem (1/2 szklanki), też mikserem aż będą białe. Potem łączymy białka z żółtkami, chwilę miksujemy. Dodajemy ½ szklanki oleju, znowu chwile miksujemy i mikser odkładamy! Następnie dodajemy mąkę (pszenną i ziemniaczaną) z proszkiem do pieczenia. Szpatułką, łyżką drewnianą, delikatnie i krótko mieszamy wszystko razem. Krótko, bo biszkopt nie lubi długiego miziania. Można go zagłaskać jak kotka na śmierć i nie urośnie. Wylewamy ciasto do patelki wyłożonej papierem do pieczenia. Owoce oprószamy mąką i kładziemy na ciasto. Lepiej pokroić owoce na ćwiartki, żeby nie były zbyt ciężkie. Wkładamy do piekarnika na 30-35 minut i pieczemy w temperaturze 170 stopni. Im mniej się nim zajmujemy tym jest lepsze, na serio!!!






W ostatnim momencie zrobiłam zdjęcie. Chwilę później wpadły dzieci i było po biszkopciku J W sobotę robię drugi raz, to może uda mi się uzupełnić post o jakieś artystyczne zdjęcie J

Smacznego!

Koprówka