kosmetyki

Kosmetyki, moja wielka miłość:) I o ile lubiłam je testować, to pisanie o nich w sposób rzeczowy przychodziło mi trudno:) Nudziły mnie takie suche recenzje, dlatego moje były zawsze okropione dawka sarkazmu czy szczerego humoru:)

Actyva Nutrizione Kemon-szampon i odżywka




   Włosy od niepamiętnych czasów stanowiły i stanowią jedną z najwspanialszych naturalnych ozdób człowieka.Pod warunkiem, że się o nie właściwie dba.Lśniące i gęste były symbolem zdrowia(i są!),, a nawet powodzenia, szczęścia i miłości.

 W wielu kulturach włosom przypisywano właściwości magiczne i witalne, uznawano je za siedlisko życia, sił psychicznych, mocy, duszy, a u kobiet za źródło pociągu erotycznego, zniewalającego mężczyzn.

Wiadomo, że włosy zawierają szczególny i niepowtarzalny kod każdego osobnika,który jest tak unikalny jak linie papilarne.Czy wiecie, że rosyjskie firmy jubilerskie,produkują hodowane diamenty z kodem genetycznym?! "Źródłem" kodu są ludzkie włosy. W folderach reklamowych, firmy zachęcają do zamawiania tego rodzaju diamentów, podkreślając przy tym ich szczególny walor – cenność i piękno połączone z "częścią duszy i ciała" właściciela włosów:)))

No cóż, nie wiem czy kiedykolwiek dostanę diament, ale mogę zapewnić wszystkich potencjalnych darczyńców, że moje włosy będą doskonałym źródłem kodu:)))

Od kilku tygodni pomaga mi w tym firma Kemon i jej  Actyva – specjalistyczna  linia pielęgnacyjna dla pięknych włosów i zdrowej skóry głowy.

Kemon jest włoską firmą z ponad 50-letnią historią, produkującą wysokiej jakości profesjonalne kosmetyki do pielęgnacji i stylizacji włosów.
Nie spotkałam się nigdy wcześniej z tą firmą, choć profesjonalnych kosmetyków do włosów używam od lat i też made in Italy.
Pięknie ascetyczne butelki i już wiedziałam, że mam do czynienia z czymś wyjątkowym.Gdy jednak otwarłam szampon a w moje nozdrza wbił się cudowny zapach francuskich perfum, wiedziałam, że już przepadłam.

Szampon, który dostałam przeznaczony jest do pielęgnacji normalnej skóry głowy oraz włosów średnich i cienkich,lekko przesuszonych/wrażliwych. O ile moje włosy można uznać za cienkie, to na pewno nie są przesuszone(przesuszone końce bezceremonialnie obcinam, zwłaszcza po lecie). Mimo to, szampon doskonale się sprawdził.Włosy są cudownie nawilżone.Nie elektryzują się, chociaż codziennie katuję je czapką.Świetnie się rozczesują, nie plączą.Dołączona do zestawu odżywka, którą trzyma się na włosach zaledwie 1-3 minut, potęguje dobroczynny wpływ szamponu.Zapach, który tak mnie urzekł na wstępie naszej znajomości, potrafi czarować mnie jeszcze następnego dnia.
Bez dwóch zdań,szampon kemon Actyva Nutrizione, zdetronizował szampon odbudowujący z bambusem innej włoskiej firmy, który do tej pory mościł się na mojej półce, myśląc, że tak zostanie na zawsze.Nucąc przebój Anny Jantar;"Nie wierz mi, nie ufaj mi, bo z rąk ci się wywinę...",z przeciągłym; ciao oo bambino ooo, zastąpiłam go nowszym i znacznie lepszym modelem. Ach, gdyby wszystko w życiu było tak proste:)))

Można rwać włos z głowy, można brać kogoś pod włos i dzielić włos na czworo.Jedno jest pewne.Z firma Kemon włos ci z głowy nie spadnie.Polecam!

Moja ocena; 5/5 z adnotacją;moje must have i moje nowe odkrycie kosmetyczne!






Balsam do ust płatki róży L'OCCITANE


Historia zaczyna się w Prowansji w 1976 roku, kiedy to Olivier Baussan stworzył   Balsam do ust płatki róży L'OCCITANE..

Inspirując się kulturą regionów Morza Śródziemnego, opracował naturalne, skuteczne i rozkosznie atrakcyjne
produkty zapachowe i do pielęgnacji skóry.


Od chwili założenia w 1976 roku L'OCCITANE wyznaje kilka prostych wartości: autentyczność, szacunek, zmysłowość oraz ciągłe udoskonalanie.I jak piszą, to coś więcej niż filozofia, to zobowiązanie!

No cóż, przyznam, że informacje te znalazłam na stronie internetowej, ponieważ firma ta była mi zupełnie nieznana.Dziwne, bo zaglądając na stronę i szukając profilu firmy na facebooku, znalazłam co najmniej dwie swoje koleżanki, które już dawno zostały fankami tejże firmy.Myślę sobie, że może to i dobrze, bo pisząc recenzje nie będę kierowała się sentymentalizmem, co pozwali mi być bardziej rzeczową i wiarygodną:)

Do przetestowania dostałam nowość firmy;organiczny balsam do ust płatki róży z kolekcji limitowanej.Inspiracją do stworzenia nowej kolekcji pachnących produktów z masłem shea stały się dwie tradycje zachodniej Afryki: wyplatanie koszy i opowiadanie baśni. Kolekcja zdobiona jest barwnymi motywami przypominającymi tradycyjnie wyplatane zachodnioafrykańskie kosze, a nowe produkty kuszą zapachami afrykańskich „kwiatów szczęścia”.


Sam balsam wyglada bardzo luksusowo.Mimo, że jest to tylko tubka,kolorystyka i szata graficzna sprawiają, że ma się wrażenie obcowania z czymś unikatowym. Uwagę przykuwa duży napis;10% Czego? Ano masła shea, które doskonale nawilża i chroni spękane, suche usta.Masło shea w kosmetykach L'occitane pochodzi z zachodniej Afryki  z Burkina Faso.Tu nie mogę nie napisać o wspaniałym projekcie firmy!Otóż przez ostatnie dwa lata, wolontariusze firmy uczyli tamtejsze kobiety, wytwarzania mydła metodą L'Occitane. Co równie ważne, to nie jest jedyny projekt, gdzie pracownicy poświęcają swój wolny czas, aby pomagać.

Od pierwszych chwil balsam podbił moje serce, jeszcze zanim przeczytałam te wszystkie wspaniałości o firmie.Gęsta konsystencja balsamu i cudowny zapach( i smak!), sprawiły, że sięgałam po niego bardzo często.Nakładam go na usta soute, jak i  na szminkę(wtedy dawał świetny połysk).Jest tysiąckrotnie lepszy od wszystkich błyszczyków jakie posiadam, a których szczerze nie lubię za ich lepką i kleistą konsystencje.Poręczny i niewielkich rozmiarów, mieścił się we wszystkie kieszonki.Uratował mnie i córkę z opresji, kiedy zapatrzone w najnowsze przygody Dzwoneczka ( uwaga spoiler;Dzwoneczek ma siostrę!!!::)) pochłaniając z przejęcia słony popcorn bez opamiętania(i bez popitki), wysuszyłyśmy swoje usta na wiór.Uratował mojego syna, kiedy po katarze, jego usta były wyschnięte na popiół a nawet krwawiły. Każdy inny balsam szczypał niemiłosiernie, tylko l'occitane przynosił ulgę i ukojenie i to od pierwszej aplikacji.Ja już sobie nie wyobrażam wyjścia bez niego na jesienną szarugę i nie straszna jest mi teraz zima i mróz.

To nie jest tani kosmetyk.Nie zmieścimy się w cyfrze jednocyfrowej aby za niego zapłacić, ale jest wart każdej złotówki i jest wyjątkowo wydajny.Nie tylko polepszymy sobie nim samopoczucie w jesienne dni (ten zmysłowy zapach!), ale kupując go możemy stać się lepszym człowiekiem i pomóc.W jaki sposób? Częścią nowej linii  jest charytatywne mydło. 100% zysków ze sprzedaży produktu zostanie przekazane organizacjom pozarządowym działającym na rzecz zapobiegania łatwo uleczalnej ślepocie w krajach rozwijających się.Wspierajmy takie firmy, bo dzięki nim świat staje się lepszym.


Moja ocena 10/10 z adnotacją; naprawdę warto!


Peeling cukrowy do ciała  Nasturcja & Granat z serii Botanic Garden



Gdy pierwszy raz zobaczyłam cudownej urody słoiczek z peelingiem cukrowym firmy Organique, przypomniała mi się piosenka Dr Albana "No coke".Dlaczego? Otóż pierwsze co zwróciło moją uwagę, to wdzięczna, zielona tabelka, po prawej stronie etykietki.I na tą nutę właśnie teraz wymienię jej treść.Are you ready? No to zaczynamy; no PEG, no parabens,no mineral oil,no petronelum devivatives, no phthalates, no siucones, no animal testing. Uff.Trochę z niedowierzaniem sprawdzam skład.Rzeczywiście nie ma parabenów konserwujących, choć data ważności produktu wynosi aż dwa lata(po otwarciu 6 miesięcy). Można? Można:)

Słoiczek jest przecudnej urody.Plastikowy, chociaż byłam przekonana, że jest szklany.Tak samo dałam się nabrać z imitującą metal pokrywką.Też plastikowa:) Jest lekki, poręczny.Wszystkie informacje są zawarte na etykietce, albo na spodniej stronie słoiczka.

Po otwarciu odurzył mnie cudowny zapach...pomarańczy:)Taki cytrusowy zapach.No cóż, pomarańczowy kolor chyba zmylił mój narząd węchu, bo w peelingu nie ma pomarańczy.Jest granat i nasturcja, olej sojowy, masło Shea, witaminy C i E.Składniki te, jak obiecuje producent, wzmacniają wrażliwa skórę i wspomagają ją w walce ze szkodliwymi czynnikami środowiskowymi.
Produkt bardzo łatwo się nabiera i jest niezwykle wydajny.Grudki są cudownie duże ,a nie jak w tych wszystkich peelingach myjących, prawie niewyczuwalne.Złuszczanie naskórka jest bardzo przyjemne.Masując, pobudzamy mikrokrążenie. I uwaga! Tutaj czekała mnie największa niespodzianka.Otóż po peelingu na skórze zostaje przyjemny film!Skóra jest aksamitna w dotyku! Wspaniale nawilżona, tak że nie  mam śmiałości nakładać żadnego balsamu(zwłaszcza, że niestety, nie mam nic więcej z tej samej serii, a nie chcę psuć efektu). Nie wytrzymuję i wchodzę na stronę Organigue, a tam cudowności;peelingi czekoladowe, kawowe,żurawinowe, peelingi solne a nawet..sztabki złota.Z orzeźwiającej serii  Botanic Garden znajdziemy jeszcze;

-jabłko i rabarbar  o właściwościach nawilżających i przeciwzapalnych
-orchidea i curacao o właściwościach upiększających i przeciwstarzeniowych
-marakuja i limonka  o właściwościach wzmacniających i regenerujących

Ze strony dowiaduję się również, że Peeling Nasturcja & Granat z serii Botanic Garden został nagrodzony w plebiscycie Produkt Roku DlaZdrowia.pl. Ha! Nie tylko ja się na nim poznałam! I to nie pierwsza ich nagroda.W 2011 roku firma Organique została laureatem prestiżowej nagrody BEST BEAUTY BUYS - konkursu organizowanego przez wszystkie międzynarodowe edycje magazynu InStyle. W kategorii CIAŁO Organique otrzymał aż trzy wyróżnienia za Bronze Body Butter, Slim-Serum oraz za rękawicę do peelingu i masażu ciała KESSA.

Reasumując; produkt to jedna wielka doskonałość!Cudownie pachnie, przyjemnie złuszcza, nawilża i uelastycznia.Nie wiem jak zdołam powstrzymać się przed częstszym użyciem niż tylko raz w tygodniu.

Będę szukać w sklepach kosmetyków firmy Organigue, bo nie dość, że to polska marka ,to jeszcze kosmetyki są organiczne a składniki pochodzą z certyfikowanych upraw. I jak działają! Ja i moja skóra jesteśmy nimi zachwycone.Polecam!






Seria rozgrzewająca idealna na jesienno-zimowe chłody - Organique


 Tęskniliście kiedyś za jakimś kosmetykiem? Ja nigdy. Jestem przykładem kosmetycznej zakupoholiczki. Uwielbiam nowe kosmetyki i choć często mnie zawodzą, tym razem było inaczej. Z firma Organique już się kiedyś spotkałam.
Tym razem pod mój dach zawitała cała seria rozgrzewająca-idealna na jesienno-zimowe chłody. Już czytając zapewnienia producenta, byłam  usatysfakcjonowana. Sami przeczytajcie;
"Aromatyczna, pobudzająca zmysły seria uwodzi zapachem korzennych przypraw, chili i soczystej pomarańczy. Delikatnie rozgrzewa i wspomaga mikrokrążenie, dzięki czemu polecana jest szczególnie w okresie jesienno-zimowym. Dzięki zastosowaniu składnika REGU®-AGE usprawnia krążenie kapilarne, spowalnia procesy starzenia, działa antyoksydacyjnie, ponadto wzmacnia strukturę skóry i nadaje jej piękny, zdrowy wygląd."
No i już na wstępie dałam się uwieść. A później zatraciłam się zupełnie, bo zapach jaki mają te kosmetyki po prostu uzależnia. Nie jest to jednak ślepe zauroczenie, bowiem zapachowi towarzyszą wyjątkowe właściwości.

Płyn do kąpieli

Płyn zamknięty jest w szklanej butelce z korkiem. Mam przez to wrażenie, że obcuję z alchemią, prosto z aptecznej półki. Otwierając uwalnia się magiczny zapach;  soczysta pomarańcza z nutką pikantnego chili i korzennych przypraw. Już jestem w niebie a to dopiero początek. Producent zaleca aby kąpiel trwała 15-20 minut, aby skóra mogła wchłonąć składniki zawarte w produkcie. Chyba żartuje? Ja leżę w wannie bitą godzinie i ciągle mi mało! A składniki nie byle jakie, bo gliceryna organiczna, kompleks regu®-age, betaina, które odżywiają skórę i działają łagodząco a składnik regu-age poprawia mikrokrążenie i redukuje procesy zapalne. Trudno potwierdzić te rewelacje, bo stanów zapalnych nie mam a z mikrokrążeniem chyba też w porządku, ale delikatność wytworzonej pianki, jest balsamem dla mojej skóry. Po kąpieli jest cudownie gładka, jedwabista a jak pachnie! Uwielbiam te chwile relaksu i naprawdę pierwszy raz w życiu żałuję, że nie mogę spać w wannie:)

Żel pod prysznic

Gdy czasu jednak brak na wylegiwanie, z pomocą przychodzi żel z dodatkiem cynamonu i antyoksydantów a te wiadomo gwarantują odmłodzenie, bo neutralizują wolne rodniki.
W żelu jeszcze znajdziemy kompleks, oparty na proteinach ryżowych, który spowalnia degradację kolagenu w skórze,  ujędrniając ją i wygładzając. Rzeczywiście chyba nigdy wcześniej nie miałam tak gładkiej skóry, ale największą zaletą tego żelu jest gwarancja kapitalnego nastroju. Jak on pozytywnie nastraja! Za oknem może być plucha, szaruga, biometr niekorzystny, a my to mamy w nosieJ. Jedynym minusem na który jesteśmy narażeni jest fakt, że w komunikacji miejskiej, po paru minutach, robi się wokół nas ścisk. Żel bowiem przyciąga wampiry energetyczne, które wyczuwając poprawiacza nastroju, ciągną do nas chmarami(chyba wyobraźnia mnie poniosła) Plusy; niekontrolowane wybuchy śmiechu.

Korzenne masło do ciała

Na koniec moja miłość największa. Bazę produktu stanowi masło Shea oraz masło kakaowe. Dodatek naturalnej kofeiny sprawia, że kosmetyk działa  antycellulitowo.
Zamknij oczy i wyobraź sobie zapach pomarańczy dodaj do tego cynamon a na koniec chili. Dla mnie tak pachnie raj. A jak jeszcze dodam, że skóra jest cudownie nawilżona, niesamowicie gładka i pachnie jeszcze na drugi dzień, to chyba już mi nikt nie uwierzy. A to wszystko prawda!
Moj mąż jednak codziennie rano, przytulając się na dzień dobry, od jakiegoś czasu powtarza za klasykiem "Gdziekolwiek była ona ,tam był raj" więc chyba coś jest na rzeczy.

Reasumując; produkt idealny, za którym autentycznie tęsknię. Świetny kosmetyk i cudowny poprawiacz nastoju, który skutecznie umilił mi zimowe wieczory. Dziękuję Organique!

Moja ocena: bezcenny! Absolutny ideał! Brak skali po prostu 





Revitacell Stem Cells Eyelashes Therapy


Która z nas nie marzy o długich, gęstych rzęsach. Ja chyba najbardziej. Jako naturalna blondynka, tych rzęs prawie nie mam. Ilościowo nie jest źle, ale jakość pozostawia wiele do życzenia. Delikatne, średniej długości, ale tak jasne, że wydają się krótsze niż tak naprawdę są. Czy wypadają? Nie wiem:) Czy są rosnące czy wypadające, trudno je zobaczyć. Tak jak mnie bez makijażu oczu. Bez tuszu do rzęs nie wybieram się nigdzie, nawet na sale porodową. Te ponad 20 letnie malowanie, nie poprawiły zapewne ich kondycji, dlatego niezmiernie się ucieszyłam gdy dostałam osławioną odżywkę marki Revitacell-aktualne marzenie każdej blogerki urodowej.

Odżywka z zewnątrz nie wyróżnia się niczym szczególnym. Może tylko kanciastym opakowaniem, co jest o tyle fajnym urozmaiceniem, że niemal wszystkie tusze do rzęs są obłe:)Możemy zatem bez pomyłki, wyłonić ją z czeluści naszej kosmetyczki. W środku znajduje się niemal przezroczysty płyn, trochę lepki(absolutnie nie tłusty), który po jakimś czasie zasycha. W przypadku brwi to jest super. Pomalowane, wyczesane brwi mają niezmieniony kształt przez resztę dnia. W przypadku rzęs jest trochę gorzej. Pod tusz, odżywka sprawdza się średnio. Tusz trochę się roluje, no chyba że nałożymy go  natychmiast po odżywce(wtedy mamy łatwiejszy poślizg i znaczną oszczędność tuszu:)).Ja jednak nie polecam takiego rozwiązania. Wszak po odżywkę sięgamy wtedy kiedy chcemy zregenerować swoje rzęsy, więc na czas kuracji, radzę rozwód z tuszem. Mnie przyszło to wyjątkowo ciężko.

Aplikacja jest niezmiernie prosta. Otwierasz, malujesz i zamykasz. Trochę miałam wątpliwości czy aby na pewno taki sposób aplikacji zadziała, ale zadziałał.
Odżywkę stosuję już miesiąc i po takim okresie mogę z całą stanowczością stwierdzić, że;

-moje rzęsy się pięknie zagęściły. Sauté tego niestety nie widać dopiero po pomalowaniu tuszem(wciąż tym samym) jest kolosalna różnica

-rzęsy się ugrzeczniły, tzn. każda równiutko idzie w swoja stronę i mam wrażenie, że nawet się lekko uniosły?

- zdecydowanie się wydłużyły. To była pierwsza zaleta jaką zauważyłam, bowiem otwierając oko i patrząc w górę, łaskotałam górną powiekę  swoimi rzęsami-fajne uczucie:) złożyć pocałunek motyla samej sobie:)

-zapobiega wypadaniu; nie zwracałam na to uwagi przed stosowaniem odżywki, ale kiedy zaczęłam ją stosować, kilkakrotnie widziałam utracone rzęsy na szczoteczce, nawet po parę sztuk, wiec wypadały. Teraz, aplikując odżywką, na mojej szczoteczce nie ma ani jednej,  zagubionej rzęski:)

-mam wrażenie, że odżywka lekko przyciemnia rzęsy, ale być może to tylko moje marzenie

Reasumując; Cudo! Warte każdej złotówki! O ile komórki macierzyste w kremoserum, zadziałały u mnie na pół gwizdka, to te w odżywce chyba pracowały za cały sztab, chcąc zatrzeć złe wrażenie po kolegach leniwcach z kremu:)
Moja ocena; 5/5 z adnotacją; to naprawdę działa! Polecam 



Płyny do kąpieli LUKSJA-seria PATISSERIE



Czego oczekujecie od płynu do kąpieli?  Rozbudzenia zmysłów? Ukojenia duszy? Relaksu? A może pielęgnacji? Ja proszę tylko o piękny zapach i delikatną piankę, dobrą wydajność i żeby nie wysuszał. Do pielęgnacji mam różne mazidła i olejki, które stosuje w zależności od stanu swojej skóry i stanu swojego ..lenistwa J (jak jest duże, to wlewam olejek do ciała i pielęgnacja bez smarowania jest zaliczona).

Dziś chciałam Wam przedstawić  płyny do kąpieli Luksja z serii Patiserrie,  o słodkich zapachach prosto z cukierni. Nigdy nie byłam zwolenniczką takich zapachów, bo i słodkości mogłyby dla mnie nie istnieć. Skutecznie do nich zraził mnie produkt czekoladopodobny w dzieciństwie i tak już zostało. Oczywiście od czasu do czasu skuszę się a to na muffinkę,  a to na gofra, lodami z polewą karmelową też nie pogardzę. Jednak w takich ilościach i z taką częstotliwością jakie je spożywam, trudno nazwać mnie łakomczuchem. 

I o to trafia do mnie Blueberry Muffin,  Lemon Pie, Charry Tart i mój ulubiony Caramel Waffle. Już same obrazki na wielkich butlach sprawiają, że jestem głodna i rozpływam się w marzeniach o pobycie w cukierni, ale to zapach powoduje, że moje ślinianki wariują! Ten zapach jest tak sugestywny, tak prawdziwy, że do łazienki zbiega się cała moje rodzina,  pytając czy smaże naleśniki?Zwariowali Smażyć naleśniki w łazience J Wyganiam ich czym prędzej, bo już chce się zanurzyć w tym niebiańskich słodkościach. 

Pianka otula moje ciało. Jest jej dużo, choć wlałam niewiele, bojąc się, że słodki zapach szybko mnie zmęczy. Nic takiego się nie stało. To są naprawdę cudowne aromaty, które niesamowicie poprawiają nastrój, odprężają, niektóre pobudzają zmysły(np. cytrynowy Lemon Pie) i co niezmiernie ważne, zapach utrzymuje się niezwykle długo! Byłam o krok od decyzji aby w piżamie wybrać się do pracy, bo przesiąkła aromatem, tak jak kołdra, poduszka czy ręcznik.

Wszystkie płyny są przebadane dermatologicznie, posiadają ph neutralne i nadają się dla całej rodziny. Nic dziwnego, że moje dzieci zaraz rzuciły się na nowy nabytek, dzieląc łup miedzy sobą. Udało mi się w ostatniej chwili, wyrwać z ich żelaznego uścisku Carmel Waffle-mój ulubiony. A jaki Ty? Jaki byś wybrała? Sprawdź. Na stronie producenta można zrobić szybki test jaki zapach jest  stworzony dla Ciebie  www.luksja.pl

Moja ocena: trzy gwiazdki Michelin i jeszcze 4 komplety czerwonych sztućców J Za smakowitą ucztę, jak najbardziej się należy J
Smacznego!



Paul Mitchell - Forever Blonde


Mimo śniegu za oknem, wciąż wierzę, że wiosna jednak przyjdzie, a jak wiosna to i porządki. Na głowie również.
Tym razem nie poszłam do fryzjera. Profesjonalne kosmetyki przyszły do mnie. Jako jedna z pierwszych osób dostąpiłam zaszczytu przetestowania nowości Paul Mitchell, specjalnie do włosów blond Forever Blonde i to przed blogerkami. Niesamowite! Wybaczcie drobną uszczypliwość J
Tutaj warto zaznaczyć, że blondynką jestem od zawsze. Moje włosy nigdy nie były farbowane. Nie znają też wiatru z suszarki, miały nieliczne spotkania z prostownicą czy lokówką. Na romans z sztuczną trwałą, też nigdy nie miały ochoty. Za to często spotykały się z wywarem z dziewanny, rumianku, pokrzywy. Chętnie kąpały się w piwie czy w żółtku z naftą kosmetyczną. Swego czasu, bo odkąd stałam się zapracowaną kobietą, matką i  żoną, porzuciłam naturalne sposoby pielęgnacji na rzecz tych profesjonalnych, dużo bardziej wygodniejszych i mniej czasochłonnych.

Bardzo się ucieszyłam kiedy zostałam wybrana do testów. Po długiej zimie,  przełom lutego i marca, to najgorszy okres dla moich włosów. Przesuszone od czapki, targane kołnierzem kurtki, maltretowane mrozem i wiatrem i brak słońca- mego naturalnego koloryzatora- to wszystko sprawia, że moje włosy tracą blask. Szarzeją, elektryzują się, niemiłosiernie kołtunią. Mam ochotę sięgnąć po nożyczki, ale sięgam po Forever Blonde, jako ostatnią deskę ratunku.
Forever Blonde- Szampon
Szampon jest zamknięty w stojącej, 75 ml tubce. Bardzo poręcznej i wygodnej. Szampon cudownie pachnie. Zapach zbliżony do innych profesjonalnych kosmetyków fryzjerskich. Specyficzny.
Kolor szamponu, lekko fioletowy, przywodzi na myśl szampony Platinum, które redukują żółty odcień włosów blond. Szampon Forever Blonde jednak tego nie oferuje a co zapewnia?
Informacja od producenta:

Zawiera kompleks KerActive oraz Oleosomy nasion krokosza barwierskiego.
Szampon Forever Blonde to pozbawiona siarczanów formuła, która wraz z pozostałymi dwoma produktami Forever Blonde została stworzona specjalnie dla potrzeb włosów rozjaśnionych. Wszystkie produkty zawierają najnowszą technologię KerActive oraz Oleosomy nasion krokosza barwierskiego, które pomagają wzmocnić i nawilżyć blond włosy.
Rzeczywiście, włosy już po pierwszej aplikacji są cudownie gładkie, lśniące . Odzyskują zdrowy wygląd. A jak pachną! Czuję się jak po wyjściu od fryzjera a wyszłam tylko ze swojej skromnej łazienki. Nic tak jednak nie poprawia kobiecie humoru jak spotkanie z profesjonalistą J

Forever Blonde - Odżywka
Odżywka jest w takim samym opakowaniu jak szampon, pachnie tak samo i tylko jej gęsta konsystencja świadczy o tym , że to odżywka. No i w składzie ma, jakże ostatnio modny w kosmetykach, olejek z orzecha makadamii.

Informacja od producenta;

Idealna do farbowanych na blond oraz mocno rozjaśnianych włosów. Daje zniszczonym, przesuszonym blond włosom nawilżenia oraz wzmocnienia jakiego potrzebują. Intensywna odżywka, zawierająca m.in. olejek z orzecha makadamii oraz oleosomy nasion krokosza barwierskiego, dostarczają nawilżenia wprost do wnętrza włosa w celu poprawy jego elastyczności, miękkości oraz połysku. Proteiny kompleksu KerActive otulają każdy włos aby chronić oraz pomagać w  naprawianiu uszkodzeń.

Odżywkę nanosimy na umyte , wilgotne włosy. Pozostawiamy na kilka minut. Po tym czasie przeczesujemy grzebieniem a następnie dokładnie spłukujemy.
Ja używałam jej co drugie mycie. Moje włosy nie wymagały aż takiego nawilżenia a zbyt częste jej używanie powodowało, że włosy nie dawały się układać i przylegały do skóry głowy. Rzadsze stosowanie, w moim wypadku, dawało lepsze rezultaty. Włosy były aksamitne, cudownie miękkie w dotyku. Przestały się elektryzować, a czesać można było je palcami (przy długich włosach to niezwykle ważne).
 Odżywka łatwo się wypłukuje więc nie tracimy  zbyt dużo cennego czasu i „błękitnego złota” czyli wody. Dlaczego o tym piszę? Bo Paul Mitchell jest pierwszą firmą produkującą produkty do pielęgnacji włosów, która publicznie sprzeciwia się testowaniu kosmetyków na zwierzętach i jest oddana idei ulepszania świata. Firma Paul Mitchell angażuje się w ochronę środowiska poprzez szeroką współpracę z międzynarodową organizacja non-profit AMERICAN FORESTS.
Forever Blonde Dramatic Repair Silnie odbudowująca kuracja, bez spłukiwania
Najlepszy kosmetyk do włosów jakikolwiek miałam! Cudowny! Najszybciej się niestety skończył, bo ma tylko 25 ml pojemności. Jego aplikacja była niezwykle prosta i nie wymagała spłukiwania, co powodowało, że używałam go najczęściej.
Myjesz włosy, osuszasz i spryskujesz. Proste. Szybko a efektywnie. Skład taki sam jak szamponu i odżywki, zapach również. Na moich włosach spisywał się jednak znacznie lepiej niż odżywka. Przede wszystkim włosy cudownie się układały i znacznie dłużej były świeże. Na pewno zakupię kolejne opakowanie!

Reasumując; Przygoda z kosmetykami Paul Mitchell i ich nowością Forever Blonde, była niezwykle przyjemna. Kosmetyki mają same plusy. Świetnie odgadują życzenia włosów blond. Rozumieją się z nimi bez słów.
Nie jest prosto wydobyć blask z włosów blond kiedy nie ma światła( słoneczko nasze odkryj buzie, bo nie do twarzy ci w tej chmurze J). Nie jest prosto ich odżywić, tak aby nie przedobrzyć (włosy blond są cieńsze).Struktura włosów blond jest  delikatniejsza.  Pod względem pielęgnacji i stylizacji, złote pasma są najbardziej wymagające spośród wszystkich kolorów. Jednak jeśli szukasz ukojenia po rozjaśniaczu albo chcesz dodać swoim naturalnym, blond pasmom, żywotności i blasku, nie szukaj w ciemno, tylko sięgnij po Forever Blonde. Naprawdę warto!









Moja ocena; 5/5

Rozświetlający krem wygładzający-Vichy Idealia



Kiedy nie chce przyjść wiosna, a zima nie zamierza dać za wygraną, przychodzi dzień kiedy rano, w lustrze, nie poznajemy same siebie. Jakaś szara, ziemista twarz straszy. Nie pomaga woda z cytryną i wzbogacenie jadłospisu w produkty zawierające witaminę C (podobno ma właściwości rozjaśniające).Nie pomagają hektolitry wypijanej wody (podobno taką cerę trzeba wyjątkowo nawilżać).Nic nie pomaga. Trzeba to jakoś zamaskować i czekać na pierwsze promienie słońca. Tylko, że samoopalacz w tej sytuacji to najgorsze wyjście. Ze śmiertki,  zamienimy się w umierającą osóbkę z chorą wątrobą. Ci bardziej delikatni sąsiedzi na nasz widok, zaofiarują nam pół swojej wątroby a ci mniej delikatni, pół litra. Nie, samoopalacz odpada. I kiedy chcemy się poddać i z godnością wsiąść na bary te 10 lat więcej, z ratunkiem przybiega Vichy Idealia. Cudowny krem! Nasze wybawienie!


Miałam  szczęście jako jedna z pierwszych osób, przetestować ten krem, który swoją premierę miał zaledwie rok temu a który właśnie zdobył nagrodę Doskonałość Roku Twojego Stylu 2012. Od tego czasu wracam do niego, bo wiem, że mnie nie zawiedzie.

Pierwsze co nas zaskoczy po otwarciu, to kolor. Różowy. Różowy krem o pięknym zapachu. Już ten apetyczny kolor poprawia nam humor z samego rana. Konsystencja kremu jest równie cudowna; nie lepka, nie wodnista, po prostu idealna.

Krem bardzo dobrze się aplikuje i bardzo szybko wchłania, tak, że niemal od razu możemy zacząć swój makijaż. Skóra po nim się nie błyszczy nawet w strefie T. Na rezultaty jego działania, ja czekam tylko tydzień. Po tym czasie moja skóra;

-odzyskuje zdrowy, promienny wygląd! Zdecydowanie poprawia się jej koloryt.
- staje się lepiej nawilżona. Wygładzają się drobne zmarszczki a skóra jest taka gładka w dotyku
-struktura skóry się ujednolica, zmniejszają się pory i nie tworzą się zaskórniki. W ogóle skóra ma mniejszą tendencję do powstawania wszelkich niedoskonałości.

Wracam do tego kremu regularnie. Szczególnie wiosną. Krem nie należy do najtańszych.Za 50 ml musimy zapłacić ok 100 zł, ale wynagradza nam to jego niezwykła wydajność.
Testowałam wiele kremów z różnych półek cenowych i z całą stanowczością muszę przyznać, że na lepszy niż Vichy Idealia, jeszcze nie trafiłam. To jest absolutne must have na wiosnę! Zasadzam się teraz na ich kolejną nowość; Idealia BB Creme i jestem jej niezwykle ciekawa, choć o kremach BB, nie mam najlepszego zdania. Coś jednak czuję, że i tym razem Vichy mnie nie zawiedzie.

Moja ocena; niezastąpiony! Polecam z całą odpowiedzialnością!




Z-PORE preparat minimalizujący wielkość porów


Pory. Są jednym z najmniejszych elementów cery. Na samej twarzy może być ich nawet 300 tys. Służą odprowadzaniu potu i łoju oraz pozwalają skórze oddychać. Czyli są skórze potrzebne, dlaczego zatem chcemy się ich pozbyć? Same rozszerzone pory to jeszcze nie dramat, ale kiedy zaczynają się tam gromadzić zanieczyszczenia, złuszczony naskórek i nadmiar łoju produkowanego przez gruczoły łojowe, robi się nieciekawie. Nos i broda upstrzone w zaskórniki, które blokują ujścia porów. To sygnał, że przyszła pora zwęzić pora:) Tym bardziej, że nadchodzi wiosna i lato, kiedy pocimy się intensywniej, a przez to pory stają się bardziej widoczne.

Szczęściary te z Was , które mają cerę normalną i suchą. U Was pora się nie uświadczy. Właścicielki skóry tłustej i mieszanej od rana do wieczora biegają z bibułkami matującymi, na które tracą fortuny. Wiem, bo sama jestem w tej nieciekawej grupie. Efekt mizerny, krótkotrwały. Aplikacja dosyć kłopotliwa i krępująca.
Na szczęście, w samą porę, wpadł mi w ręce Z-PORE PREPARAT MINIMALIZUJĄCY WIELKOŚĆ PORÓW. Specjalistyczny produkt matujący, który natychmiast maskuje widoczność porów, redukuje błyszczenie się skóry oraz kontroluje wydzielanie sebum, dzięki czemu skóra wygląda gładko i nieskazitelnie przez cały dzień.

Co obiecuje producent? Natychmiastowe korzyści!
• Natychmiast zmniejsza widoczność porów
• Natychmiast wygładza skórę i zapewnia całodzienne, idealnie matowe wykończenie
• Przez cały dzień redukuje błyszczenie się skóry oraz ilość wydzielanego sebum
• Trwała formuła - odporna na wodę, pot oraz wilgoć
• Przetestowany dermatologicznie i okulistyczne
• Beztłuszczowy, nie wywołuje zmian trądzikowych
• Bezzapachowy
Jednym słowem ideał. I choć cena do łatwych do przełknięcia nie należy, to bibułki tak mi uprzykrzyły życie, że postanowiłam zaryzykować. I wiecie co, to była najlepsza moja kosmetyczna inwestycja!
Po pierwsze dlatego, że niewielka ilość preparatu, wręcz mikroskopijna! Wystarcza, aby zredukować wielkość porów, zrównoważyć wydzielanie sebum oraz wyeliminować całkowicie błyszczenie się skóry.  Efekt jest piorunujący! Skóra po aplikacji jest w dotyku tak gładka jakby pokryta mąką ziemniaczaną. Mąki tam nie ma, ale są składniki minimalizujące wielkość porów. Jakie? A takie:
• Kompleks Pore Smoothing – specjalne polimery, cząsteczki rozpraszające światło oraz mika natychmiast redukują widoczność porów

• Mieszanka Oil Control – pomaga absorbować sebum, dzięki czemu skóra pozostaje gładka i matowa przez cały dzień

Bałam się, że Z-Pore może wywołać u mnie zmiany trądzikowe. Bałam się, że dusząc mojego meszka, blokując go, ten zbuntuje się i zamiast z małej, czarnej kropki, będę miała na nosie czy brodzie, sporych rozmiarów Wezuwiusza. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca! Preparat jest przebadany dermatologicznie i tak jak obiecuje producent, nie wywołał u mnie zmian trądzikowych, bo nie zatyka porów!

Preparat może być stosowany samodzielnie lub pod podkład. I tutaj muszę zaznaczyć, że trzeba nauczyć się go nakładać. O ile bowiem nie ma problemu z nałożeniem go natychmiast po kremie nawilżającym, o tyle z nałożeniem podkładu już trzeba chwilę poczekać. Wtedy dopiero idealnie współpracuje z podkładem. Jeżeli się pośpieszymy, podkład się roluje, waży.
Dosyć dobre efekty daje również stosowanie go samodzielne, ponieważ preparat ma kolor podkładu więc pięknie stapia się ze skórą, sprawiając, że ta, staje się cudownie gładka i rozświetlona.
Reasumując;
To jest preparat naprawdę godny polecenia. Posiada same zalety i nawet wysoka cena nie jest jego wadą, ponieważ jest tak ekonomiczny, tak wydajny, że te 20 ml starcza na lata, zwłaszcza, że preparat raczej nakładamy punktowo a nie na całą twarz.
Aplikacje preparatem można powtarzać jeśli zachodzi taka potrzeba, ale ja stosując go tylko raz dziennie, miałam zmatowioną skórę aż do wieczora. Natomiast świetne jest to, że preparat można stosować również na podkład! Sprawdziłam. Efekt jest nawet chyba lepszy niż pod:)

Można próbować zmniejszać pory różnymi zabiegami; laserami, impulsami światła, falami radiowymi. Można wydawać na to fortunę, ale efekt tych zabiegów będzie nietrwały, bo pory skóry są "ruchome" i zmieniają swoją formę w zależności od cyklu, od zanieczyszczenia środowiska, od okresu życia.

Można spróbować wykręcić żarówkę w łazience, albo wymienić na słabszą, albo całkowicie pozbyć się lustra i nie zauważać pora.
Można wreszcie pora zaakceptować a nawet polubić i  zakładać mu czapkę niewidkę w postaci Z-PORA. Efekt WOW gwarantowany:)
Nie walczmy z tym czego zmienić nie możemy zmienić. Skupmy się na właściwiej pielęgnacji ograniczającej wydzielanie sebum i zatykanie porów. Z-PORE preparat minimalizujący widoczność porów jest do tego idealny.

Moja ocena; REWELACJA!



Fake Bake - płyn o ekspresowym działaniu samoopalającym


Wyjątkowo długa zima a później natychmiastowe lato. Pogoda tej wiosny nas nie rozpieszczała. Z zimowych kurtek musieliśmy wskoczyć niemal od razu w krótkie spodenki. Ale jak tu pokazać nogi, które straszą swoją bladością? Wprawdzie mocna opalenizna wyszła już dawno z mody, ale złocista poświata wciąż jest w cenie. Nie oszukujmy się. Dziewczyny lubią brąz.

Jako naturalna blondynka aby się opalić muszę sporo czasu spędzić na słońcu, no chyba, że chce spiec raka, to wystarczy zaledwie godzinka. Nie jestem jednak zwolenniczką opalenizny a’la czerwonoskóry. Nie w smak mi też skóra, która odchodzi płatami. Zdrowy rozsądek mi podpowiada, że ani to ładne, ani modne a już na pewno nie jest zdrowe. Co mi za to pozostaje w sytuacjach kryzysowych? Balsamy samoopalające, samoopalacze albo solarium. Z solarium pożegnałam się już w liceum i raczej już tam nie wrócę. Balsamy samoopalające mają jedną wadę. Strasznie brudzą ubrania a ja nie zamierzam rezygnować z bieli, która tej wiosny jest wyjątkowo modna. Samoopalacze z kolei odstraszają swoim zapachem. Przynajmniej mnie.

Kiedy w moje ręce wpadł samoopalacz firmy Fake Bake, nie byłam zachwycona. Obawiałam się zapachu, obawiałam się smug , które wybawia tylko duża ilość kwasku cytrynowego. Czekałam na gorszą pogodę aby w razie wpadki z rozsmarowaniem, przykryć wszystkie niedociągnięcia, dużą ilością ubrań.
Producent zaleca najpierw użyć peelingu a później balsamu, najlepiej firmowego. Ja użyłam peelingu na bazie olejków i miałam zaliczone i złuszczanie i mizianie. Skóra była świetnie nawilżona i gładka i o to chodzi. A jaka oszczędność czasu! Wszak musimy jeszcze rozsmarować samoopalacz i to dosyć dokładnie.
Do zestawy dołączone są rękawiczki i rękawica. Ponieważ samoopalacz jest bardzo szybki (już po godzinie mamy skórę muśniętą słońcem) rękawiczki są niezbędne, no chyba że chcemy mieć np. żółte paznokcie.
Aplikacja jest niesamowicie prosta. Psikamy trochę na dołączoną rękawice i tak rozsmarowujemy kosmetyk. Fake Bake ma ciemny kolor dzięki temu wiemy gdzie już posmarowaliśmy, gdzie kosmetyku jest za dużo a gdzie za mało. Jest to genialna sprawa, bo w ten sposób całkowicie wyeliminowaliśmy możliwość smug. Za pierwszym razem bardzo staranie aplikowałam kosmetyk, kolistymi ruchami. Za drugim, robiłam to już na byle jak i też smug nie uświadczyłam.  Jedynie trzeba uważać na dłonie (smaruje je na końcu). Najlepiej bardzo dobrze posmarować je jakimś kremem i wtedy dopiero zaaplikować samoopalacz.
Kosmetyk wysycha niemal natychmiast. Nie brudzi ubrań, pościeli. Już chwile po aplikacji wyglądałam jak mulatka.
Zapach jest cudowny! Kokosowy, taki egzotyczny. Nie drażni, nie przeszkadza, wzmaga apetyt:)
Efekt jaki uzyskałam przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Właściwie naturalnie nigdy nie udało mi się tak opalić. Złocisto- brązowe ciało wreszcie przypadło mi w udziale! Efekt WOW!
Pewna znajoma, u cioci na imieninach, co chwile łapała mnie za łydki, nie mogąc uwierzyć, że nie mam rajstop:) Efekt jest naprawdę bardzo naturalny. Sama jestem zdziwiona.
O ile trwałość nie miała dla mnie znaczenia, to równomierne schodzenie, spędzało mi sen z powiek. Bałam się, że po 3 czy 4 dniach moja" naturalna opalenizna" pokaże swoją drugą twarz. I tutaj kolejne zaskoczenie na plus. Opalenizna schodzi bardzo równomiernie. Po prostu blednie.
Przed kolejna aplikacją robię jednak ponowny peeling, tak na wszelki wypadek.
Wydajność kosmetyku jest zdumiewająca. Smarowałam całe ciało już 3 razy a nawet nie jestem w połowie tych 236 ml. Butelka nie jest przezroczysta, ale odkręcając ją, dostrzeżemy ile zostało nam płynu.

Reasumując;
Plusy;
  •  łatwa aplikacja i szybki efekt ( złota opalenizna już w 60 minut!)
  • piękny zapach (orzecha kokosowego!)
  • formuła: "widzisz gdzie nakładasz"
  • nie brudzi ubrań
  • szybko wysycha
  • naturalny efekt złocistej opalenizny, bez smug
  • równomiernie schodzi
  • nie wysusza skóry
  • bardzo wydajny
  • bez parabenów!
Minusy:
-Śliskie rękawiczki ochronne nie lubią się z rękawicą do smarowania. W czasie aplikowania kosmetyku, rękawica potrafi się zsunąć, co utrudnia szybszą aplikacje.
Więcej wad nie zauważyłam, bo to produkt Flawless:)  Bez wad:) Nic dziwnego, że New York Times ogłosił ją najlepszą firmą specjalizującą się w kosmetykach samoopalających. Jest wart swojej wysokiej ceny. Polecam!

Na koniec mała uwaga. Nie radzę trzymać kosmetyku dłużej niż 3 godziny. Producent też nie zaleca. Sprawdziłam, to nic nie daje. Nie uzyskamy ciemniejszego odcienia a tylko nadmiernie wysuszymy sobie skórę. Dłużej w tym przypadku nie znaczy lepiej! To jest naprawdę produkt dla niecierpliwych. Po godzinie już będziecie Beyonce, wiec  take  it  easy!






Glinka Ghassoul, Organique


Jeśli myślicie, że o glinkach wiecie już wszystko, to ta was zaskoczy. Po pierwsze, nie można jej trzymać zbyt długo. Po drugie, absolutnie nie można pozwolić, aby zaschła na waszej twarzy. Po trzecie, do mieszania nie używamy metalowej łyżeczki tylko plastikową.
Kiedy pierwszy raz ją zastosowałam, popełniłam te błędy i na mojej twarzy pojawiły się czerwone plamy, które zeszły dość szybko, ale mnie, jako alergiczce, sporego stracha napędziły. Zastanawiałam się co zrobiłam nie tak? I poczytałam, że glinka marokańska jest jedna z najdelikatniejszych glinek, ale trzeba umieć ją stosować.
Skład glinki to: 55-65% krzemionka (SiO2), <21% magnez (MgO), <5% Aluminium (Al203) oraz Soda, Potas, Tytan.
Jak przygotować glinkę?

Ano, nie wystarczy pomieszać ją z wodą mineralną (można również z mlekiem, miodem, wywarem z ziół, wodą różaną czy pomarańczową). Konieczne dodanie jest kilka kropli olejku. Po co? Żeby glinka za szybko nie wyschła! Dosyć osobliwe, bo do tej pory wszelkie glinki, kojarzyły mi się z zasychającą skorupą. Nie te numery z glinka marokańską. Możemy dodać olejku do ciała, możemy dodać oliwki dla niemowląt czy oliwki z oliwek a nawet oleju jadalnego, ale najlepszy jest olejek argonowy! Kilka kropel, ale jest to konieczne, żeby móc się cieszyć z efektów. Dobrze jest co jakiś czas użyć dodatkowo wody z atomizera lub wody termalnej.
Maseczkę trzymamy do 20 minut, nie dłużej! Ja trzymam tylko 10, bo moja skóra z wiekiem, coraz mniej się przetłuszcza, coraz mniej ma zaskórników a właśnie na takiej skórze glinka marokańska czyni cuda najbardziej spektakularne.
Zmywamy, przecierając albo wacikiem albo szmatką muślinową, uważając żeby nie dostała się do oczu i do ust, bo niemiłosiernie zgrzyta potem w zębach:)

A co daje kuracja glinką?

Co daje? Satysfakcje daje! Po pierwsze, skóra jest wspaniale oczyszczona. Jeśli twój nos wygląda jak truskawka, bo jest upstrzony czarnymi punktami, zapomnij że go poznasz po kuracji. Będzie jak nie twój!
Po drugie, cudownie rozjaśnia. Po zimie szara, zmęczona twarz, straszy. Po zastosowaniu glinki moja była cudownie rozświetlona, gładziutka. A dekolt? Nigdy nie dostałam tylu komplementów odnoście swojego dekoltu ( z miseczką A trudno w tym względzie imponować:) Ale znajome nie mogły się nadziwić gładkości i jędrności mojego dekoltu.
Pięknie matuje cerę, poprawia jej jędrność i świetnie działa na wszelkie niedoskonałości, redukując zaczerwienienie i sprawiając, że wypryski szybciej się goją i rzadziej się pojawiają . O rozszerzonych porach, po kuracji glinką, też możecie zapomnieć:) Ach, gdzieżeś ty była jak miałam naście lat!

Reasumują; cudowny produkt! Kolejny raz Organique mnie nie zawiódł. Jeśli jeszcze nie używaliście tej glinki, to musicie mi obiecać, że nadrobicie zaległości. Nie zawiedziecie się, tylko zastosujcie się do moich rad!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

zachowuj się! :)