sobota, 16 stycznia 2016

Trzy cudowne mikstury





Hej misiaczki moje kochane:)

Myślę sobie, że mogłabym być szamanką:) Albo zielarką czy szeptuchą. Jak ja lubię zioła i mikstury. Kiedyś, zanim przyszła moda na ziołolecznictwo, chciałam mieć sklep z ziołami. Ucierałabym kremy, robiła balsamy i mydła. Wtedy myślałam, że nikt tego by nie kupił a teraz jest tych sklepów jak grzybów po deszczu, więc pewnie zginęłabym w tym gąszczu dobrości. I tak robię mikstury tylko dla siebie i najbliższych. Ponieważ szaleją wirusy i mojego domu też nie omijają, dziś przychodzę z trzema cudownymi miksturami na odporność , zdrowie, dobre samopoczucie a nawet na... odchudzanie:)



1. Miód, ocet, czosnek

Każdy z tych składników to bomba witaminowa, więc dlaczego tego nie wzmocnić i połączyć w jeden lek? Mikstura działa zaraz po przygotowaniu jednak tylko przez 5 dni. Po tym czasie jej działanie słabnie i trzeba przygotować nową. Na co działa? Zmniejsza ciśnienie, doskonała na katar i infekcje,  zapobiega chorobom takim jak nowotwory, astma, bezpłodność i impotencja.

Składniki:
1 szklanka octu
1 szklanka miodu
10 ząbków czosnku

Mieszamy, zakręcamy i przechowujemy w lodówce. Ząbków nie kroimy tylko zalewamy je w całości.

Dawkowanie:
2 łyżki zaraz po przebudzeniu. Można mieszać z sokiem lub rozcieńczać wodą.



2.Naturalny antybiotyk
Ta mikstura jest typowo na infekcje. Jest smaczna, na serio. Chętnie piją ją nawet dzieci a dzięki temu, że pije się tylko wyciśnięty sok, nie obciąża ta przewodu pokarmowego.

Składniki:
1 cebula, obrana i pokrojona na ćwiartki
5 ząbków czosnku
3 cm imbiru
1 łyżeczka cynamonu
kilka łyżek miodu
sok z cytryny
2 goździki
Wszystko miksujemy, nie na taką straszną papkę, bo i tak będziemy ją wyciskać. Zostawiamy na godzinę gdzieś w cieple. Gdy puści sok, bierzemy trochę i wyciskamy czy to na sitku czy przez gazę i niewielka ilość 1-2 łyżki stołowe pijemy kilka razy dziennie. Gwarantuję, że już następnego dnia będzie lepiej a na kolejny będziecie zdrowi ja ryba. Mikstury nie pijemy na noc. Ostatnią dawkę przyjmujemy do godziny 18 stej. 




3. Jesz i chudniesz
Kolejna mikstura to absolutny hit! W świecie wariatów ziołowych od dawna znana na przeziębienie i odporność, ale teraz, za sprawą dr Ireny Stefanovskiej , okazało się, że potrafi odchudzić nas w pasie o 1 cm tygodniowo! Działa już po 3 tygodniach stosowania. Centymetry spadają a nasza odporność rośnie. Czyż to nie wspaniałe połączenie właściwości leczniczych:)
Składniki:
125 g chrzanu (pytajcie w warzywniakach. Na giełdach chrzan jest, jeśli będzie popyt , chrzan sie pojawi w waszym warzywniaku)
3 cytryny bio 
3 łyżki miodu (może być Manuka)
Chrzan obrać cieniutko i posiekać, cytryny dokładnie wyszorować, odpestkować i pokroić w kostkę. Wszystko wraz z miodem zmiksować. Będzie ciężko, bo chrzan jest oporny. Wyjdzie taka papka, którą trzeba dodawać 2 razy dziennie do posiłków albo wszamać solo:) Ja wybieram drugą opcje ale pali sążnie:))) Po trzech tygodniach regularnego stosowania mikstura zaczyna działać:)



No to zaczynamy walkę o zdrowie i o świetną figurę:) Nie dajmy się tym wirusom i nie wpadajmy w sidła koncernów farmaceutycznych. Komu jak komu, ale im kompletnie nie zależy żebyśmy byli zdrowi:) A doktory zbierają na wakacje. Wszak złotówka poszła w dółJ))

Koprówka



Ps. Wyjątkowo mało fotograficzne te mikstury, ale nie zrażajcie się:) 


sobota, 9 stycznia 2016

Pizza na grubym cieście dla piwoszy

Dzień dobry,

Czasem sobie myślę, że stworzyłam ten blog zamiast przepiśnika:) Jak coś fajnego wpadnie mi w ręcę czy to przepis na fajne ciasto czy przepis na leczniczą miksturę, to zamiast wyciągnąć zeszyt czy właśnie przepiśnik, tworzę nowy post. Nie dla Was:) Dla siebie:) Żeby nie zginął.

Muszę przyznać, że ostatnio naprawdę mam posuchę jeśli idzie o;

1. książki- wszystkie reklamowane mnie rozczarowują:/ "Dziewczyna z pociągu" czy "Bazar złych snów" do kitu.
2. filmy- nie mogłabym żadnego Wam polecić

3. w świecie roślin nie trafiam na kwiat paproci

4. kulinarnia do dzisiaj też leżały i kwiczały jak zakalec w walentynki:/

Alee po nocy przychodzi dzień a po burzy słońce:) I dzisiaj przychodzę z domowej roboty pizzą na grubym cieście:) Poezja! Normalnie pizza hut nie może się jej równać:) Bez zbędnych wstępów przechodzę do meritum.







Składniki:

450 g mąki
łyżeczka soli
trochę przyprawy do pizzy albo prowansalskiej
2 łyżki oliwy z oliwek
100 ml wody (ciepłej)
100 ml piwa (stąd brak w przepisie cukru)
100 ml mleka
paczka drożdży instant (nie trzeba robić rozczynu)

Przygotowanie:

Najpierw suchę mieszamy, potem dolewamy ciepłą wodę zmieszaną z mlekiem, piwo. Zagniatamy i dodajemy oliwy z oliwek. Pieścimy i ugniatamy jeszcze chwilę a potem w ściereczkę i gdzieś gdzie ciepło na 50 minut (albo przynajmniej na 30 ). Po tym czasie wałkujemy na pożądany kształt, nakłuwamy, smarujemy trochę sosem pomidorowym gęstym, farsz co tam chcecie, sypiemy dużo sera (ja mozzarella) i do pieca na 15 minut w temperaturze 260 stopni. Dobra, podam Wam jeszcze przepis na sos, bo widzę te maślane oczka wgapiające się w ekran z błaganiem w oczach;gdzie sos????


Sos (do polania pizzy, zamiast ketchupu)

puszka pomidorów krojonych
2 ząbki czosnku
zioła prowansalskie
trochę oliwy z oliwek

Do garnka pomidory, oliwę, ząbki czosnku przez praskę i zioła. Zagotować, zmiksować i już. Serio, serio, to wszystko:)

Pizza jest świetna, wiem co mówię. Długo szukałam czegoś co mnie zadowoli i wreszcie jest! Spróbujcie a nie pożałujecie.

Smacznego!

Koprówka

środa, 16 grudnia 2015

Masz świra na punkcie swoich kłaków?

Ja mam:) Przedświąteczne Dzień dobry:)


Zawsze tak było. Pokrzywa, dziewanna, rumianek, piwo z żółtkiem i olejkiem rycynowym. Kręciłam, ucierałam mikstury, piłam okropne napary, ale opłacało się. W obu ciążach nie spadł mi włos z głowy, co dziwne, zważywszy na to co przeżyłam:) Jak już wpadłam w kierat; dom-praca-szkoła-praca-praca-dom, znudziło mi się robienie własnoręcznych specyfików i przerzuciłam się na te renomowane:) Mogłam nie mieć remontu w domu, ale remont na głowie musiał być.

Ostatnimi czasy trochę obraziłam się na swoje kudły. Plączą się, wiszą smętnie, nie ma w nich życia ni blasku. Lądują bez przerwy do mojego koszyka co rusz nowe specyfiki. I dziś właśnie o nich trochę chciałabym pogadać, bo to niemal same nowości i kosmetyczne hity. Tylko czy zawsze za wysoką ceną idzie wysoka jakość?




1. Kevin Murphy "Angel.Wash" Same pozytywne recenzje. Hymny pochwalne i... cena z kosmosu. Mnie skusiła lawenda w składzie, nietuzinkowe opakowanie no i nazwa; Anielskie włosy! A jeszcze jak obiecują, że zwiększa objętość no to już biorę w ciemno mimo, że portfel płacze. No cóż, w moim przypadku wszystko to było czczema przechwałkami (tak to się odmienia???). Tylko zapach, przypominający geranium (ten kwiatek, co wkładali do ucha gdy byliśmy dziećmi jak bolało), jest interesujący w tym szamponie. Nie wrócę do niego choć szkody nie czynił. Nie polubiliśmy się i już. Nie ma nad czym rozkminiać. Wolę już zdecydowanie Actyva Nutrizione Kemona. Też nie tani, ale skuteczny. Recenzje możecie poczytać tutaj.

2. John Frieda "7 day/jours" Tę firmę lubię i cenię, szczególnie za serie do włosów blond. Skoro wyszło coś nowego, to musiało trafić pod mój dach. Nie powiem, żebym się nie przeraziła wielkim napisem; półtrwała objętość. Kojarzy mi sie z trwałą, co to gościła na głowie mojej mamy aż czacha dymiła. Samo oglądanie tego dziwnego zjawiska, tak wpłynęło na moją psychikę, że do dnia dzisiejszego moje włosy nie zaliczyły nawet niewinnej zmiany koloru, a co dopiero jakiejś trwałej! Na szczęście tu chodzi tylko o polimery, które wnikają do włosa i go pogrubiają. Suszysz suszarką i normalnie włos puchnie jak Ty przed @. Jeśli nie wiesz co to oznacza, to się dowiedz:) Nie być wapaniakiem:))) . To jakaś gigantyczna pomyłka! Włosy tracą połysk, są matowe, wypłowiałe i są okropne w dotyku! Najgorsze, że to nie chce sie tak łatwo spłukać! Moja nastoletnia córka, która podkrada mi co droższe kosmetyki, wyleczyła się z tego po zastosowaniu tego specyfiku:) Tyle dobrze. No i cena też nie jest mała. Nie wiem czy kiedyś znów sie odważę to zastosować:)

3. Creightons "Sunshine Blonde" Blond, blonde działaja na mnie jak magnes, więc jak zobaczyłam, to bez zastanowienia kupiłam, tym bardziej, że cena chyba 20 zyla, była do połknięcia, nawet przez męża.(cos te zdanie za bardzo upstrzyłam przecinkami, tak mi sie widzi:).Niezgorszy powiem Wam. Przynajmniej nie obiecuje cudów. Przezroczysty, to nie brudzi wanny, fajnie stoi, włosy sie łatwo rozczesują. Czy nadaje połysk? W ziemie moje włosy szarzeją i raczej nic im nie pomaga, ale córka ma ładne a wiem , że używa:)

4. John Frieda "Sheer blonde" Olejek regenerujący. Mam fazę na olejki, na serio. Do twarzy, do ciała, na włosy, na zewnątrz i do wewnątrz:) Olejkami stoję, na serio:) I z tego też jestem zadowolona. Tu jest tylko arganowy i słonecznikowy, ale jak łykniesz sobie z rana, na czczo, jeszcze lniany, to blask będzie bił po oczach:)

5. Siberica "Royal Berries"Nowość u mnie:) Nigdy wcześniej z tą firmą nie miałam do czynienia. Kupiłam w sklepie z ziołami razem z jakimiś rosyjskimi maseczkami:) Wprawdzie pani sprzedawczyni, która zachwalała te cudo, miała włosy lichę, dwa na krzyż, ale wzięłam, bo duży i tani:) Najwyżej będzie do podłóg:) Nie wiem jak będzie dalej, ale na chwilę obecną to moje odkrycie kosmetyczne 2015.

Włosy, to afrodyzjak. Warto o nie dbać:) Zawsze wzbudzałam zazdrość swoimi włosami. Pamiętam nieciekawe dziewczę, które chcąc mi dopiec, lubiła mawiać publicznie, że przechwalam  się swoimi włosami:) To najlepszy dowód na to, że szlag ją trafiał:) Kobiety, dziewczyny, dbajcie i chwalcie się swoimi włosami:) Na złość wszystkim "Aśkom z kupą siana na głowię:) Tak o tobie mówię! Jak mogłaś sie tak zapuścić????


Koprówka

wtorek, 6 października 2015

Floslek- jeszcze kosmetyk czy już lek?

Dzień dobry,

Pogoda nas rozpieszcza. Nawet mój kot nie chce na noc przychodzić do domu, bo jest jeszcze tak przyjemnie:) Jednak trzeba będzie w końcu pogodzić  się z faktem, że lato odchodzi. Czas pomyśleć o cieplejszych ubraniach i o intensywniejszej pielęgnacji skóry. Jesień to dobry czas, aby naprawić szkody jakie poczyniło intensywne słońce. Jesień to czas maseczek, peelingów, mezoterapii. Pozwolicie, że tu się wzdrygnę:) Uciekłam kiedyś z  wampirzego liftingu:) Nie dla mnie gabinety odnowy biologicznej:)

A jeśli o liftingu już mowa, to muszę Wam dzisiaj polecić coś naprawdę ekstra. Rzadko goszczą u mnie kosmetyki z niższej półki cenowej a to dlatego, że tych naprawdę dobrych jest niewiele.

Na ten kosmetyk przyszło mi dosyć długo czekać. Wygrałam go jeszcze przed wakacjami ( a jakże, nic się w tym względzie nie zmieniło. Recenzuję tylko kosmetyki, które uda mi się wygrać) i wyjechałam w nieznane:) I krążył biedaczysko po Polsce wte i wewte aż w końcu mnie złapał:) I bardzo dobrze, bo to fajny produkt, a co najważniejsze skuteczny.

Butelka przywodzi na myśl kultowe serum Estee Lauder:) Nie wiem czy to efekt zamierzony, ale jak równać to w górę:) Brązowa butelka, obła, pipetka ułatwiająca dozowanie. Można mieć namiastkę luksusu:) Przypomnę tylko, że kosmetyk Estee kosztuje bagatela ok 450 zł :) Floslek tylko 30 zł:)





Działanie jest podobne. Ma intensywnie napiąć, wygładzić, ujędrnić, nawilżyć i zregenerować. Tyle obiecuje producent. Nie jestem z tych łatwowiernych i raczej nie łykam wszystkiego jak pelikan. Do tych obiecanek też podeszłam z rezerwą.

Zapach nie zachwycił mnie, raczej pokręciłam nosem. Nie jest nieprzyjemny, ale taki trochę apteczny.  Znika natychmiast po zetknięciu się ze skórą. Konsystencja serum wodnista, co mnie zdziwiło, bo ten zapach raczej sugerował oleisty skład. Dla mnie to lepiej, bo nawet wieczorem nie lubię się błyszczeć. Wchłanianie natychmiastowe. Już po chwili nie ma śladu kosmetyku. To ważne, bo trzeba pamiętać iż kosmetyk można stosować solo, rano pod makijaż. Nie mogłabym tutaj nie wspomnieć, że świetnie łączył się z każdym podkładem. Współpracuje też z każdym kremem nawilżającym. Nic się nie ślizga, nie warzy. Pod tym względem bezproblemowy. Stosowałam go w różnych wariantach; solo, pod podkład, pod krem i pod podkład. W każdej z tych konfiguracji się sprawdzał czyli zachowywał się tak jakby go nie było. I tutaj w końcu ciśnie się pytanie: Czy działa? Tak drogie panie, działa:) Może i tego bym nie zauważyła gdyby nie to, że robię sobie kreski na powiekach eyelinerem w pisaku. W cieplejsze dni rzadziej, bo się rozmazują, ale z chwilą przyjścia niższych temperatur, to mój nieodzowny element makijażu. No i nie jest to łatwa sprawa, gdy się jest ryczącą czterdziechą ze zmarszczkami mimicznymi wokół oczu, pociągnąć kreskę tak, aby nie wpadła w którąś z nich. I złapałam się na tym, że przychodzi mi to z niebywałą łatwością ostatnio. Zmarszczki się ewidentnie spłyciły, nawet tak zwana lwia zmarszczka na czole wydaje się być znacznie płytsza. Skóra jest jędrna, wygładzona, naprawdę jest dobrze. Oczywiście nie jest to mój jedyny kosmetyk pielęgnacyjny, więc będąc uczciwą nie mogę na 100 % stwierdzić czy rzeczywiście akurat serum zrobiło tak świetną robotę.Być może serum w połączeniu z moim kremem firmy Olay zdziałał takie cuda.A może w połączeniu z mleczkiem Yoskine,  o którym ostatnio pisałam.W każdym razie sam krem ani samo mleczko nie dawało takich spektakularnych efektów. Tego jestem pewna.

Reasumując, to jest świetny produkt za rozsądną cenę. Cena ta sprawia, że możecie same sprawdzić efekty liftingującego koncentratu Floslek i bardzo bym Was na to namawiała, bowiem naprawdę rzadko się zdarza, żeby na tej półce cenowej, znaleźć taką perełkę kosmetyczną.

Nie mogę na końcu nie wspomnieć o tym, że kosmetyk się wprawdzie kończy, ale opakowanie czyli buteleczka, jest tak samo piękna jak na początku. Dla mnie to ważne, bo jestem estetką i nic bardziej mnie nie denerwuje jak świetny kosmetyk w słabym opakowaniu.

Czy zatem to kosmetyk czy lek? Mnie uleczył:) Z kompleksów:)

Polecam. To są naprawdę dobrze zainwestowane pieniądze.


Koprówka




poniedziałek, 5 października 2015

Odchudzaj się z żurawiną

Hej

Z warzywniaka zerka na nas czerwone oko żurawiny:) Łypie czy aby jesteśmy w formie:) Czy filtry dobrze działają, czy serce nie szwankuje i czy aby cholesterol w normie:) Bo żurawina jest dobra na wszystko, ale najlepiej wspomaga serce i nerki. Ponadto chroni wątrobę, obniża cukier we krwi i skuteczna jest przy wrzodach żołądka. Zmniejsza ryzyko miażdżycy, obniża ryzyko zawałów serca i ma pozytywny wpływ na poziom dobrego cholesterolu. Obok właściwości leczniczych ma właściwości odchudzające! Wspomaga przemianę materii, usuwa toksyny z organizmu i działa lekko przeczyszczająco. Pozwolicie, że w tym miejscu przestanę wyręczać doktora Google:) Zapytajcie go a sami się przekonacie, że to skarbnica cudownych właściwości.

 Ponieważ suszona żurawina to niemal sam cukier ( podobna ta słodzona sokiem z ananasa jest lepsza), to dzisiaj skupimy się na świeżych owocach żurawiny. Tym bardziej, że gotowanie nie niszczy jej przeciwbakteryjnych i przeciwgrzybicznych właściwości.

Świeżą żurawinę można zmiksować z jabłkiem i bananem, odrobiną cukru i wody i będziemy mieć świetny koktajl, ale ja dziś przychodzę z kompotem:) Z chwilą kiedy przychodzą zimniejsze dni, ja jednak wolę rozgrzewać się od środka i dlatego na moim stole królują ciepłe zupy, gorące kasze i właśnie ciepłe herbatki czy kompoty:) Zaprawdę powiadam Wam tylko pieczone jabłuszko z miodem i orzechami a do tego kompot z żurawinki, pozwala mi przetrwać półroczny  rozbrat ze słońcem:) 







Kompot z żurawiny;

- 2 litry wody
- 30 dkg świeżej żurawiny
- 5 goździków
- szczypta cynamonu
- 5 łyżek cukru( lub miodu jak przestygnie)
- sok z limonki lub cytryny

Świeżą żurawinę opłukać i zalać wodą. Gotować na małym ogniu jakieś pół godziny. Koniecznie pod przykryciem, bo pęka niczym popcorn:) Wprawdzie nie ucieka z gara jak on, ale lepiej ją mieć na baczności:) Dodać goździki i gotować jeszcze z 15 minut ale nie dłużej, bo goździki potrafią zepsuć cały kompot jak za długo się gotują (nadają zbyt perfumowy smak i goryczkę). Dodać cynamon, sok z limonki i cukier. Wymieszać. Można przelać przez sitko, ale ja tego nie robię. Można dolać wody lub dosłodzić jeśli zajdzie taka potrzeba:) Można dodać pomarańcze w plasterkach czy laskę wanilii jeśli chcemy mu nadać bardziej wigilijny smak:) Mnie wystarcza wersja podstawowa:) Smacznego i byle do lata:)

Koprówka



środa, 30 września 2015

Neo-lipidowe mleczko nawilżające YOSKINE

Dzień dobry,

Wiecie co znaczy po japońsku Asayake pure?:) A, nie wiecie:) A ja wiem:) Poranny blask. Nie, nie jestem taka mądra. Przeczytałam to na buteleczce. To nazwa linii z której wywodzi się mleczko, które, a jakże, wygrałam w jakimś konkursie na fan page marki. Stosowałam całe wakacje i zużyłam zaledwie połowę. Niezwykle wydajne i to jest jedna z wielu jego zalet.

Dla niewtajemniczonych przypomnę tylko filozofie mojego bloga. Nie przyjmuję gratisów, a nawet jeśli, to o nich nie piszę. Co najwyżej mogę je pokazać na insta, fejsie czy na snapie. Tak jest uczciwiej. Wygrywam pod swoim nazwiskiem, więc niejako działam incognito:) Nic i nikt mnie nie obliguję, aby napisać recenzje. Nie znam tych wszystkich menadżerów, administratorów fan page'y. Gdy mnie coś zachwyci albo wyjątkowo wkurzy, piszę i nie oglądam się na nikogo.


Musicie wiedzieć, że ja jestem z tych co lubią wodę. Pod każdą postacią. I uwielbiam rano obmywać twarz wodą. Zimą rzadziej (to nawet zbyt drastyczne), ale latem nie ma nic lepszego niż chlust zimnej wody. Makijaż zmywam więc żelem i nie dla mnie żadne mleczka, toniki czy płyny micelarne. Długo więc opierałam się Yoskine, ale on tak cudownie pachnie i ma tak cudowny kolor (blady róż), że w końcu mu uległam. Najpierw zmywałam twarz wodą i żelem a potem przemywałam twarz mleczkiem. Musicie bowiem wiedzieć, że mleczko jest nawilżające i posiada kompleks in detoks. To rewolucyjne połączenie detoksykacji komórkowej i pielęgnacji oczyszczającej. Oczywiście moja nadgorliwość była nieuzasadniona. Mleczko świetnie zmywa makijaż, tusz do rzęs czy szminkę. Ot, siła przyzwyczajenia:) Z czasem stosowałam go nawet zamiast kremu:) Latem każdy krem wydawał mi się zbyt ciężki a mleczko świetnie nawilżało.Kompleks Moisture Yo Lipids zabezpieczał skórę przed wysuszaniem, łagodząc podrażnienia i zaczerwienienia.





Jestem dopiero w połowie opakowania i nazwa serii nie jest na wyrost. Rzeczywiście skóra po tym mleczku staje się niezwykle piękna, miękka, oczyszczona, świetnie nawilżona i poprawia jej się koloryt. Szlachetnieje:) Asayake Pure:) Warto ten kosmetyk wpuścić pod swój dach i dać mu zaszczytne miejsce na łazienkowej półce. Polecam


Koprówka 

 

sobota, 26 września 2015

Wakacyjne skarby i... shity

Dzień dobry robaczki:)

Wybaczcie przywitanie, ale nie mogłam się powstrzymać. Obczajam ostatnio Snapa czyli nowe narzędzie social media i jestem zniesmaczona. Niebywałe jak dorosłe kobiety dostają głupawki na widok...samych siebie:) Radzka pokazuje przez 3 minuty gołębie odchody, Segritta szczerzy się jakby po drugiej stronie było stado słodkich bobasków, Fashionelka na okrągło pokazuje buldogi a Olfaktoria ma bzika na punkcie swoich kotów i... samej siebie:/ Smaczku dodaje fakt, że wszystkie to kobiety z trzydziestką na karku. Z przyjemnością natomiast ogląda się blogerki What Anna Wears czy nielubianą przeze mnie blogerkę Monikę Kamińską. Są dokładnie takie jak ich blogi. Ania niezwykle ciekawa i przyjemna a Monika rzeczowa aczkolwiek zimna i roszczeniowa z wiecznym nosem na kwintę:/ To i tak lepsze niż skapujący ( a może snapujący?) infantylizm. Tak, zdecydowanie Snap to mój wakacyjny shit:/

Jeśli chodzi o skarby, to zdecydowanie więcej ich u mnie w koszyku. Miód lawendowy, konfitury z granatu, olejek lawendowy. Wszystko przywiezione z uroczej wyspy Krk w Chorwacji. Jest też moja ulubiona czerwona herbata, wreszcie do mojego kapsułkowego ekspresu. Syropy do herbaty i kawy, bo zaczyna się jesienna szaruga i ciepła herbata, ciepły koc i okład z ciepłego kota, to absolutnie niezbędniki na jesienne dni. Jest też cudowne mleczko do twarzy Yoskine, o którym przygotowuję osobny wpis i lakiery hybrydowe z firmy Golden Rose, które nie potrzebują lampy. O nich też napiszę osobny post w najbliższym czasie.














Z dobrych wiadomości to wreszcie udało mi się znaleźć kartę do aparatu i znalazłam aparat w moim taborze. Hurra! Ze złych to zgubiłam ładowarkę do aparatu:((( No, czyli u mnie bez zmian. Przecinki jak zwykle na dyskotece, żyją jak chcą i skaczą gdzie chcą. A tydzień bez zgubienia czegokolwiek jest tygodniem straconym:) Za to znalazłam wspaniałe książki przez wakacje i też o nich opowiem. A jeśli jesteśmy już przy książkach, to korzystając z okazji chciałabym Wam serdecznie polecić nowy kanał na You Tube, dziennikarki i pisarki Anny Dziewit, weBook. Świetne rozmowy z czołowymi  polskimi pisarzami. Był już Miłoszewski, Bonda, Żulczyk i Chutnik. Polecane są nowości książkowe a także prowadzony jest eksperyment czyli pisanie pierwszej internetowej powieści. Jest dowcipnie i interesująco. Naprawdę warto się rozglądać, bo w internecie można znaleźć prawdziwe perełki:)

Do następnego razu... Robaczki:)