Od wczoraj przyglądam się internetowemu linczowi na
plażowiczach, którzy nie udzielili pomocy topiącemu się chłopakowi. Nie wiem
jak się topi ktoś kto umie pływać. Być może topi się tak jak na amerykańskich
filmach; chlapiąc wodą i głośno krzycząc; help, help! Wiem natomiast jak topi się
ktoś, kto pływać nie umie. Do niego śmierć skrada się na paluszkach.
Mój syn miał wtedy zaledwie 7 lat. Kolejna lekcja na
basenie. Jeszcze nie umie pływać. Wszystkie dzieci pływają na desce. Na basenie
dwóch ratowników, jeden nauczyciel i 25 dzieciaków. Ja stoję za oszklonymi
drzwiami. Rodzicom nie wolno wchodzić na basen. Stoję sama, bo ja z tych matek
kwok czy helikopterów, co to nie pozwalają dziecku dorosnąć. Syn ma astmę, jest
nieśmiały, trochę wycofany. Wtedy, bo dziś to zupełnie inne dziecko. Stoję i
nagle widzę, że mój syn podnosi rękę i znika pod wodą. Deska nieśmiało odpłyneła, do liny daleko. I znowu podnosi rękę
jakby się wyrywał do odpowiedzi i znów pod wodę. Nagle rozumiem, że coś jest
nie tak. Ze mój syn w tym tłumie ludzi, bezgłośnie się topi! Podbiegam do
trenera, krzyczę;” Michał się topi!”. Trener zdezorientowany podaje mu kij w
momencie kiedy mój syn, trzeci raz (prawdopodobnie ostatni) wynurza się z wody.
Wszystko dobrze się kończy. Syn kaszle, przez kilka dni ma zaostrzenie astmy,
ale żyje. Trener w szoku, ja też. Po kilku dniach pytam;
- Synku dlaczego nie krzyczałeś pomocy?
- nie wiem.
Ja wiem. Kilka lat później jesteśmy nad polskim morzem. Z
całej naszej czwórki tylko ja nie umiem pływać jednak wchodzę do wody, bo dzieci proszą. Wody
jest do szyi, nie więcej. Mąż na żółtym materacu, opala się. Ja na dmuchanym
fotelu, dzieci baraszkują w wodzie. Nagle coś mnie gryzie w kostkę, nachylam
się żeby to strącić i…wpadam głową w dół do wody. Nie potrafię złapać równowagi
i dotknąć nogami dna. Wypływam i nie mogę krzyknąć, bo łapczywie łapię oddech ,po
czym znowu ginę w odmętach morskiej toni. Sytuacja się powtarza. Wszystko
dzieję się po cichutku. Nie chlapię zanadto, nie krzyczę. Mąż dalej się opala,
dzieci się bawią i tylko córka zastanawia się co robię. Miała wtedy może z
sześć lat. Mówi do męża;
-tatuś z mamą się coś chyba dzieję.
Mąż leniwie spogląda i …dalej nie rozumie! Wszak wody jest
może po pas. Wynurzam się ostatni raz i wtedy mnie łapie:
-Co Ty robisz? Zdenerwowany raczej niż zatroskany.
Nic nie odpowiadam. Ja tylko kaszle. Serce wali mi jak młot.
O własnych siłach dochodzę do brzegu. Brzegu, na którym jest pełno ludzi. Nikt
nie zauważył, że coś się dzieje. Jedna, mała dziewczynka zrozumiała, że coś
jest nie tak i to ona mnie uratowała.
Czy wyniosłam z tej lekcji jakąś naukę? Owszem, że
powiedzenie; „Możesz się utopić w łyżce wody” jest prawdziwe. Raczej nie
wchodzę do wody, choć dla zodiakalnej ryby, to trochę trudne J Lubię wodę, lubię
patrzeć na nią, lubię jej odgłos, lubię jak falę rozbijają się o skały. Mam do
niej respekt i nigdy nie puszczam dzieci samych do wody, choć obydwoje są w sekcji pływackiej „wodnik” . Tylko, że ja zawsze byłam ostrożna. Nie
wchodziłam dalej niż po pas, nie wchodziłam sama do wody, nie wypływałam sama
na materacu a jednak byłabym się utopiła. W morzu pełnym turystów, tuż pod
nosem męża i dzieci.
To nie znieczulica zabiła tego młodego chłopaka. To jego nieroztropność i brawura. Jego koledzy zorientowali się dopiero po 50 minutach, że go nie ma. Czy wiedzieli, że nie umie pływać? A może był pod wpływem alkoholu? A może tak jak ja, wszedł do wody dla ochłody i nie przewidział najgorszego. Fala, przejeżdżająca motorówka czy nieproszony owad na kostce, wszystko może sprawić, że stracisz w wodzie równowagę. Jeśli nie umiesz pływać lepiej nie wchodź do wody, a już na pewno nie sam. Jeśli zaś umiesz pływać, niech cię nie zgubi rutyna i zbyt wielka pewność siebie. A Ty internauto zanim wydasz wyrok, pomyśl. To nie boli.
Mój anioł stróż:)))
Koprówka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zachowuj się! :)