sobota, 21 marca 2015

Teint Ideal od Vichy. Czy aby na pewno taki idealny?

Nie piszę o wszystkich swoich zdobyczach kosmetycznych, bo po prawdzie, pisanie recenzji kosmetyków, śmiertelnie mnie nudzi :) Czasem jednak coś mnie do tego zmusza. Albo wyjątkowe oczarowanie albo wyjątkowe rozczarowanie. Tym razem padło na to drugie, a chodzi o podkład Vichy. Dlaczego? Bo Vichy właśnie obdarowało swoimi podkładami wszystkie blogerki i zaczęły się hymny pochwalne na jego cześć. Czy słusznie? O tym za chwilę.

Kocham Vichy miłością namiętną i bardzo trwałą. Nie skłamię jeśli powiem, że nasza przygoda trwa już przeszło 20 lat! Jeszcze jako młoda dziewczyna, kupowałam ich kosmetyki w jedynej aptece, która je sprowadzała, na zmianę z kremami Olay’a, bo one wtedy też były apteczne.Jak się zapewne domyślacie, wydawałam na nie fortunę! Jednak to są  jedyne firmy kosmetyczne do których nieustająco wracam. Swoją przygodę z „kolorówką” zaczęłam właśnie od kremów tonujących Vichy, których już nie ma w sprzedaży. Były delikatne i jasne, co bardzo wtedy mi odpowiadało. Potem przeszłam na ich rewelacyjny podkład Aera Tein Pure, którego też już nie ma i wreszcie zakupiłam ich najnowsze „cudo” Teint Ideal. No i tutaj, pierwszy raz z moich ust, muszą posypać się gromy na Vichy. Za rzadki, za bardzo rozświetlający, za mało kryjący – to krzyczę na jednym wydechu. Święcę się po nim jak psu klejnoty:/ Bibułka nie daje rady, bo zbiera nie tylko sebum, ale również podkład:/ Ich pudrem nie mogę się potraktować, bo mają tylko trzy odcienie i ten najjaśniejszy jest ciemniejszy niż numer 15, który ja używam. Gdybym chciała być smagła na buzi niczym Jagna w żniwa, kupiłabym ciemniejszy podkład a nie traktowała się ciemniejszym pudrem:/

Rzadki jak woda. Przecieka przez palce, gąbka go chłonie niemiłosiernie, pędzel zresztą też. Ciągle go testuję, zmieniam kremy, bazy. Zakupiłam nawet puder mineralny innej firmy, co by zniwelować ten efekt świecenia, który jest zdecydowanie za mocny. Nie ma efektu:/ Buzia po kilku godzinach wygląda jak wysmarowana olejem. Łudziłam się, że wraz z cieplejszymi dniami, polubię go bardziej, bo taki leciutki. Wątpię jednak by wyglądał dobrze kiedy dojdzie jeszcze naturalny efekt świecenia z gorąca:)

No i nie mogę pominąć zapachu! Spirytusu salicylowego. Zaprawdę powiadam Wam, można się upić samymi oparami:)))


No niestety, te hymny pochwalne nad tym podkładem są nieuzasadnione i wynikają zapewne... ze strachu o stracenie dobrego klienta. To tak jak z podkładem Estee Lauder, który ma bardzo dobry w sieci PR a w rzeczywistości jest podkładem scenicznym i na normalne warunki się nie nadaje, bo tworzy efekt maski. Obie firmy mają wspaniałe kosmetyki i nie warto z nimi zadzierać, więc na jedno rozczarowanie można przymknąć oko:) No cóż, też nie będę się tą recenzją chwalić na fan page’u marki, choć ja kosmetyków nie przyjmuję tylko wygrywam:) Wolę ich wciąż sławić za ich wspaniały krem Idealia, z którym co roku witam wiosnę, a o którym możecie przeczytać; tutaj, niż zadzierać z moim najlepszym przyjacielem:)


Koprówka

2 komentarze:

  1. "No cóż, też nie będę się tą recenzją chwalić na fan page’u marki", a jednak pochwaliłaś się na fan page'u marki swoim postem na blogu - taka mała nieścisłość.

    OdpowiedzUsuń
  2. A owszem, ale tylko dlatego, ze wcześniej Vichy mnie zapewniło, ze ważna jest dla nich każda opinia. Ta mniej pochlebna również. A ponieważ lubię działać w dobrej wierze, więc zamiescilam. Warto poprosić o próbkę zanim się kupi ten podkład. Ot, cała tajemnica mojego wpisu:)

    OdpowiedzUsuń

zachowuj się! :)